09:27

Kultura za***rdolu

Cześć wszystkim! 

Parę lat temu wydawało mi się, że dobrze jest dużo pracować, być wiecznie zajętym, stawiać wszystko na wieczny rozwój i zarobek, bo jak wiadomo jest to połączone, a dobry pieniądz zapewnia dobre życie. O osobach prowadzących inny styl życia myślałam, że są społecznie napiętnowane i uważane za co najmniej dziwnych, więc nigdy głośno nie przyznawałam się, że daleka jestem od tej tzw. kultury za***rdolu. Ba, czułam się dziwnie. Obok mnie ludzie walczą o nadgodziny, o delegacje, o dodatkowe pół etatu, a potem wpadają w szał sprzątania i wypełniają grafik spotkaniami i szkoleniami. Mój grafik z kolei przerażał pustką. Potem zaczęłam walczyć, starać się o to, żeby coraz częściej być zajęta, żeby nie mieć czasu, żeby gdzieś gnać i patrzeć co chwilę na zegarek z obawą, że gdzieś nie zdążę. A to z kolei przyniosło mi stres, wyrzuty sumienia, zmęczenie i okropnie natarczywe pytanie, czy coś mnie nie omija. 


Na szczęście dzisiaj coraz więcej mówi się o tym, że wcale nie trzeba prześcigać się w tym, ile godzin pracujesz. Dzisiaj głośno podkreślane jest to, że życie na niskich obrotach jest fajne i wartościowe. Ja się pod tym podpisuję. Lubię mieć dni, kiedy o dziesiątej jem niespiesznie śniadanie albo gdy wieczór spędzam z książką zamiast na mopie. Nie należę do grona osób ceniących wieczny wyścig. 
Zgaduję, że zaraz znajdą się osoby, które powiedzą, że muszą ciężko pracować, żeby przeżyć, żeby opłacić rachunki czy jedzenie w supermarkecie. Wiem! Nie przekreślam pracy, nauki czy rozwoju. Po prostu odnoszę się do samej presji ciągłego robienia czegoś, a to nie jest to samo :) Znam masę osób pracujących i po 12 godzin, które w weekendy pozwalają sobie na totalny relaks dla ciała i głowy. 


Ostatnio wspominałam z siostrą nasze dawne wypady na zdjęcia, kiedy próbowałam ją przekonać do obcykania kilku stylizacji przy okazji jednego wyjścia. Ona zwykle wspominała, że i tak nie damy rady, a ja upierałam się, że chwila moment i się uda. I wiecie co? Po drugim stroju miałyśmy dość :D Często też próbowałyśmy się wyrobić w pół godziny, bo za ten okres czasu nie trzeba było płacić za postój. Mnóstwo miałyśmy tych wspomnień i jakoś tak z uśmiechem na ustach do nich wracam. Ostatnio mogłyśmy do tego wrócić, jednak w nieco większym składzie, bo towarzyszyła nam trójka dzieci :) Trzeba spojrzeć prawdziwe w oczy, że to co było już w tej samej postaci nie wróci, ale nikt nie powiedział, że będzie źle. 


Dzisiejsza stylówka to naturalnie głównie lump. To że uwielbiam lumpy chyba wszyscy wiedzą i chociaż próbowałam już kilkakrotnie w imię zasady "kup sobie coś lepszego" przejść się po galerii i znaleźć jakąś perłę, to jednak... to nie dla mnie. Sieciówki ze swoim poliestrem i zaporowymi cenami jakoś mnie nie kręcą. Ja po prostu kocham szperać wśród wieszaków, sprawdzać składy, odkrywać nowe marki, szukać tego czegoś wyjątkowego, co będę chciała niemalże od razu założyć. 
Koszula to 100% wiskoza i nosi się ją świetnie. Czuć, że materiał oddycha i jest przyjemny dla skóry. Spódnica gości w mojej szafie od ładnych paru lat. Początkowo była ciut przy ciasna, ale udało mi się zrzucić to i owo po ciąży i muszę przyznać, że katuję ją całym rokiem. Super komponuje mi się ze swetrami, koszulami, topami i w ogóle ze wszystkim. 







Pozdrawiam Was serdecznie! 

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się całkowicie z tym co piszesz. Lubię mieć czas dla siebie, na przyjemności, na refleksję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja trzy lata wytrzymałam w zapier... i to mi serdecznie wystarczyło. Załamanie nerwowe, utrata przyjaciół i zdrowia. Żadne pieniądze nie są tego warte. Na szczęście dotarło to do mnie w momencie gdy jeszcze wszystko dało się odzyskać.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuje za to, że jesteście! Jeśli jesteś anonimem podpisz się imieniem lub przezwiskiem, będzie mi łatwiej odpowiedzieć. Proszę mnie nie zapraszać do wymian na obserwatorów i na blogi, bo zacznę gryźć.

Copyright © 2016 Staram się ogarnąć , Blogger