Hej!
Dzisiaj przerywam stylizacyjną część wpisów na rzecz kosmetyków. Chcę Wam przedstawić moje ostatnie zużycia oraz mini recenzje kosmetyków. Standardowo część sprawdziła się super, część wypadła średnio, no i trafiły się też buble, do których nie mam zamiaru wrócić.
Jeśli chodzi o szampony to zużyłam w ostatnim czasie powyższe trzy. Najlepiej wspominam kawalera z Petal Fresh. Super domywał włosy, pięknie pachniał i był niesamowicie wydajny. Ma on nieco gęstszą konsystencję niż tradycyjne szampony, a dzięki temu potrzebowałam go mniej. Zapach cytrusów w połączeniu z aloesem dawał fantastyczne wrażenia aromaterapeutyczne podczas kąpieli.
Szampon marki Vianek uplasował się na drugim miejscu. Polubiłam go za super skład, za działanie i za to, że jest produktem polskim. Domywał włosy delikatnie, ale skutecznie i nie wywołał żadnych podrażnień. Za jego minus uważam konsystencję, jest rzadka i przez to czasem wypływało mi więcej szamponu niż potrzebowałam.
Ostatni, ale wcale nie najgorszy to szampon marki Isana przeznaczony do włosów blond. On również super mył włosy (przynajmniej moje i siostry, bo u mamy się nie sprawdził) i nie wywołał żadnej niepożądanych efektów. Miałam wrażenie, że lekko rozjaśnił mi włosy. Jego konsystencja również należy do rzadkich, ale mimo wszystko jest to wydajny produkt. Przetrwał w naszej łazience ponad dwa tygodnie, co uważam za świetny wynik.
Kolejne dwa produkty do włosów to maska marki Kallos, do której jeszcze kiedyś chętnie powrócę. Traktowałam ją czasem jako odżywkę, czyli nakładałam na mokre włosy, rozcierałam po całej długości i praktycznie od razu spłukiwałam. Dzięki temu nie miałam żadnych problemów z rozczesywaniem włosów. Innym razem (raz na tydzień) używałam jej jako maski, czyli nakładałam na włosy, potem owijałam je w ręcznik i siedziałam z kosmetykiem około 15-20 minut i dopiero potem spłukiwałam. Maska nie obciążyła mi włosów. Co więc uzyskałam dzięki takiemu zabiegowi? Włosy były miękkie i wyraźnie zdrowsze. Wydawało mi się, że nabrały mocy.
Drugi produkt do włosów to woda brzozowa i w sumie nie jestem z niej zadowolona. Myślałam, że cokolwiek mi da, ale... zawiodłam się. Z drugiej strony nie używałam jej systematycznie, więc może powinnam dać jej drugą szansę?
Nie zabrakło produktów do twarzy. Pierwszy to olejek do demakijażu z Bielendy, który jest moim absolutnym hitem, bo fantastycznie domywał makijaż twarzy, a także oczu. Nie powodował żadnego uczucia pieczenia czy ściągnięcia skóry. Jest to też bardzo wydajny produkt, 1-2 pompki w zupełności starczały, aby pozbyć się makijażu. A poza tym... obłędnie pachnie!
Drugi produkt to płyn do demakijażu oczu z Evree. Na początku go lubiłam. Zmywał makijaż bez większego problemu, miał ładny zapach. Wszystko fajnie, ale... z czasem zauważyłam, że produkt wywołuje u mnie pieczenie oczu i to czasem niesamowicie bolesne. Musiałam szybko przemywać oczy wodą, żeby pozbyć się resztki produktu. Wiem, że już po niego nie sięgnę.
Dwa żele pod prysznic. Jeden marki Cien, drugi Palmolive i obydwa tak samo fajne. Dobrze myły, miały ładny zapach, nie uczuliły mnie, więc z pewnością do nich wrócę :) Wydawało mi się tylko, że strasznie szybko się kończyły, ale z drugiej strony... korzystała z nich czwórka osób.
No i kilka saszetkowych rzeczy oraz krem do twarzy Bandi, o którym już kiedyś nieco więcej pisałam. Powtórzę w skrócie, że jest to dobrze nawilżający krem. Niech Was nie oszuka jego niewielka pojemność, bo maluch starcza na długo. Kremik szybko się wchłania, a przy tym pielęgnuje skórę. Nadaje się zarówno na noc, jak i na dzień, także pod makijaż.
W listopadzie poznałam się w końcu z maskami w płachcie. Wzięłam cztery nieznanej mi dotąd marki LomiLomi. Znalazłam w internecie masę mało pozytywnych opinii na ich temat, ale na szczęście okazały się być mało trafne. Maski wcale nie podrażniły mi skóry, nie powodowały pieczenia, nie zapchały mi skóry. Zauważyłam natomiast, że złagodziły zaczerwienienia i nawilżyły.
Poza maskami w płachcie zużyłam też kilka tradycyjnych. Cien, Ziaja i Rival de Loop tradycyjnie sprawdziły się super. Ta z Bielendy z kolei jest porażką. Paliła mnie od samego początku, poza tym cały czas towarzyszyło mi nieprzyjemne uczucie ściągnięcia. Po zmyciu jej miałam wrażenie, że moja skóra jest jeszcze bardziej odwodniona niż wcześniej. Po prostu bublel.
Próbki Garnier też są niestety nie dla mnie. Niby fajny pomysł z tym 3w1, ale... kosmetyk podrażnia mi skórę, ściąga ją, a po aplikacji produktu muszę szybko radować się konkretnym kremem nawilżającym.
Na koniec coś do makijażu, czyli podkład Catrice oraz tusz Eveline. O podkładzie naczytałam się ochów i achów, więc w końcu sama go kupiłam. Przyznaję, że produkt jest dobry, bo wyrównuje koloryt skóry, zasłania lekkie niedoskonałości, a przy tym jest lekki i naturalnie wygląda na buzi. Szału jednak u mnie nie wywołał, bo spodziewałam się... chyba nieco lepszego krycia i trwałości. U siostry sprawdził się jednak fantastycznie.
Tusz jak kiedyś wspominałam jest ok, ale nie na tyle, abym znowu go kupiła. W jego cenie znam masę innych, 20 razy lepszych produktów, więc to na nie przeznaczę swoje pieniądze.
To tyle jeśli chodzi o moje denko. Znacie te produkty? Jak się u Was sprawdziły?
Pozdrawiam serdecznie!
Słyszałam o części z produktów, które zużyłaś i część używałam ale w innej wersji zapachowej więc nie do końca się liczy ;-) Ja mam olejek do demakijażu z kwasem hialuronowym Bielenda i o ile nic nie mam mu do zarzucenia to zużywa się go baardzoo wolno ;-)
OdpowiedzUsuńJa właśnie kończę płyn do demakijażu z Evree i mam to samo - na pewne do niego nie wrócę, niby super zmywa, ale bardzo podrażnia. Zdanie o próbkach z Garniera mam podobne, wszystko super, tylko za bardzo wysusza. Mam też olejek z Bielendy, dopiero zaczynam z nim przygodę, ale na razie mnie nie zachwyca. Dam mu jeszcze na pewno szansę. Reszty nie znam :)
OdpowiedzUsuńOJ płynów dwufazowych, które pieką w oczy nie lubimy ;( Zaciekawił mnie ten olejek z Bielendy, czy on pod wpływem wody zmienia się w emulsję?
OdpowiedzUsuńJa tego Catrice muszę wypróbować!
OdpowiedzUsuńznam tylko maske z ziaji i bardzo milo wspominam :) teraz w zapasach mam wersje regenerujaca;)
OdpowiedzUsuńWode brzozowa sama musze kupic :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię ten żel Palmolive, a niebieską maseczkę z Bielendy mam i jestem jej ciekawa, mimo wszystko ;)
OdpowiedzUsuńMiałam żel Palmolive. Fajny był :)
OdpowiedzUsuńFajne denko :)
OdpowiedzUsuńZ Twojej gromadki znam nawilżający szampon Vianka oraz nawilżający krem Bandi. Obydwa kosmetyki są przyjemne, ale żaden z nich nie oczarował mnie na tyle, żeby planować do nich powrót.
OdpowiedzUsuńU mnie woda brzozowa spowodowała wysyp baby hair więc jestem w sumie z niej zadowolona :) Żel z Palmolive za to średnio mnie zachwycił - zapach szybko mi się znudził.
OdpowiedzUsuńCiekawe jak sprawdzilby sie szampon z Isany u mnie, fajne denko :D
OdpowiedzUsuńU mnie te Szampony: Vianek i Petal Fresh też mogłyby się sprawdzić, natomiast Isana unikam, bo na pewno by mnie podrażnił. Lubię też kosmetyki Bieledna, ten olejek wygląda zachęcająco.
OdpowiedzUsuń