Cześć!
W związku z tym, że dzisiaj totalnie nie mam pomysłu na jaki temat mogłabym się rozpisać, pomyślałam, że przedstawię Wam dosłownie kilka faktów z mojego życia. Swego czasu takie wpisy cieszyły się dużą popularnością, bo zawsze można było wyłapać jakieś wspólne elementy i przede wszystkim poznać lepiej daną osobę. Może to być też dobry pomysł, bo bez wątpienia zmieniłam się nieco na przestrzeni tych ostatnich miesięcy. Wiem, że dla wielu osób zmiany od razu kojarzą się z czymś złym, zwłaszcza jeśli w dość dużym stopniu zmienia się osoba, którą niegdyś dobrze znaliśmy. Szczerze mówiąc sama też raczej kiepsko znosiłam te metamorfozy moich bliskich. Nagle przestawałam w nich widzieć kogoś, kim byli kiedyś. Dzisiaj już lepiej to znoszę. Chyba pogodziłam się z tym, że zmiany mniejsze czy większe są czymś nieuniknionym. I przede wszystkim nie muszą oznaczać, że nasze drogi się rozejdą.
1. Mam problem ze słowem "przyjaciel". Kiedyś nadużywałam tego określenia i to w dodatku często w stosunku do osób, które szybko okazywały się tego nie warte. Dziś pozostaję przy "kolega/koleżanka". Dość długo szukałam bliskiej osoby, jaką często prezentuje się w filmach czy serialach dla kobiet. Wiecie, taka osoba, która wpada do nas bez pukania, otwiera sobie lodówkę i sama podgrzewa obiad. Smuciło mnie to, że sama na nikogo takiego nie trafiłam, ale potem zaczęłam też krytycznie patrzeć na ten obrazek. Ogólnie na temat "przyjaźni" i tego typu relacji chciałabym przygotować oddzielny wpis, bo dużo można tutaj powiedzieć, więc mam nadzieję, że kiedyś się do tego zbiorę.
2. Długo nie mogłam się przekonać do polskich książek. Po pierwsze przez lektury szkolne, które do najciekawszych nie należały i w moim mniemaniu wcale nie uczyły, jak żyć. Po drugie przez pewną powieść przeczytaną z własnej woli o miłości dwójki niepełnosprawnych ludzi. Temat można by rzecz niszowy i zapewne wiele osób z góry może założyć, że poruszający serca, jednak autor przedstawił to w sposób najgorszy z możliwych. Uczynił ze swoich głównych bohaterów życiowe sieroty i porażki mogące wzbudzać co najwyżej politowanie, a przecież niepełnosprawność wcale nikogo nie przekreśla i nie skazuje na bycie słabym czy gorszym. Odstawiłam więc polską literaturę na parę lat, aż w końcu wróciłam i... uwielbiam.
3. Przez dłuuuuugie lata uwielbiałam otaczać się rzeczami, kosmetykami i ubraniami. Rekompensowało mi to lata, kiedy na wiele rzeczy nie mogłam sobie pozwolić. Kupowałam kompulsywnie przy okazji spacerów, z nudy, dla zaimponowania, że mogę, a potem wpadłam w dziwną sieć kupowania, bo bez tego nie ma kontentu. Myślałam, że dzięki temu mój pokój czy mieszkanie wyglądają fajnie, a prawda była taka, że wyglądało tandetnie, bo większość pierdółek brałam z Pepco. Powoli, krok po kroku starałam się od tego uwolnić. Czy wyszło? Moim zdaniem jest dużo lepiej. Kupuję mniej i rzadziej, a przede wszystkim z głową, chociaż oczywiście bywają dni, kiedy nieco ponosi mnie fantazja :D
4. Jakiś czas temu przestał mi smakować McDonald. Dodatkowo doszłam do wniosku, że jest po prostu za drogi. Zdecydowanie wolę w jego miejsce zjeść konkretną pizzę albo jakieś danie domowe.
5. Niestety mam mocno słomiany zapał, a z drugiej strony co i rusz znajduję sobie nowe zajawki. Bardzo żałuję, że brakuje mi konsekwencji w ich realizacji, bo czuję, że mogłoby wyjść z tego coś ciekawego. Próbowałam rzeczy artystycznych, skipowania, blogowania, pieczenia, biegania i po drodze masy innych drobiazgów. Teraz głównie skupiam się na byciu żoną, mamą i trochę kobietą, bo tej sfery za nic nie chcę zaniedbać. Zauważyłam jednak, że mam tendencję do przeginania z pewnymi rzeczami. Jak coś robię to na 300%, a potem się wypalam. Znacie to? Jak ćwiczę, to zwykle bardzo często, rezygnując przy tym z całej reszty, a potem zostawiam to na długie miesiące, bo jestem zmęczona. Jak pochłania mnie yt, to też na maksa, a potem mam wstręt. Muszę się nauczyć w końcu tego złotego umiaru.
6. Boję się nowych sytuacji. Podobno sprawiam wrażenie śmiałej, ale niestety taka nie jestem. Kiedy wiem, że czeka mnie nowe doświadczenie, to albo się wycofuję, albo przeżywam kilka dni i nocy. Nie umiem podejść do tego wszystkiego na chłodno z myślą, że będzie spoko i nie ma się czego bać. Zgaduję, że to wszystko zaczęło się w dzieciństwie, kiedy przez pewnych członków rodziny miałam wpajane dziwne zasady i myśli, które tak głęboko zostały zakorzenione, że za nic nie umiem się od nich uwolnić. Ogólnie dopiero od niedawna widzę, jak lata dziecięce wpłynęły na moje dorosłe życie i pewne wybory.
7. Uwielbiam planować, a w zasadzie muszę planować. Bywa to czasem bardzo pomocne, ale też zdarzają się dni, kiedy ta moja mania planowania i trzymania ręki na pulsie wszystko niszczy. Kiedy nie mam planu, tracę grunt pod nogami i nie wiem, co ze sobą zrobić. Kończy się to często płaczem i wycofaniem. Pewne wydarzenia muszę mieć obmyślane z bardzo długim wyprzedzeniem, np. urodziny, święta, jakieś rocznice :) Niby fajnie, podobno dobra organizacja jest plusem, ale... wystarczy, że jeden drobiazg pójdzie nie tak, jak sobie rozpisałam i rzucam wszystko w diabły, trzaskam drzwiami i lepiej nie wchodzić mi w drogę.
8. Od czasu do czasu wracam sobie do ulubionych bajek z dzieciństwa. Świat według Ludwiczka, Odlotowe agentki, Szóstka w pracy czy klasyki Disneya. Uwielbiam <3 Zwykle grają mi po prostu w tle, kiedy robię coś innego, ale mimo wszystko mam do nich wielki sentyment. Przypominają mi beztroskie czasy.
9. Marzy mi się podróż pociągiem przez całą Polskę :) niby nic trudnego, ale jednak nie mogę zrealizować tego od ręki. Często sprawdzam ceny biletów w przeróżne miejsca i muszę przyznać, że są kuszące. Póki co nastawiam się na Wrocław w grudniu i już myślę, co zabrać ze sobą, żeby moje dziewczyny zniosły tą wyprawę bez większego płaczu.